Praca w marketingu tak ją stresowała, że aż bolało. Kiedy zawiodła medytacja i inne techniki relaksacyjne, po przełamaniu wewnętrznego oporu, zdecydowała się na masaż dźwiękiem.
Dziś sama jest mistrzynią gry na tybetańskich misach, a na masaże dźwiękiem zaprasza nawet skrajnych sceptyków. Bo sama taka była.
Emilia Iwanicka, iWoman.pl: Technik relaksacyjnych jest współcześnie chyba tyle ile powodów wywołujących stres. Dlaczego zdecydowała się Pani zainwestować w tak obleganą branżę?
Monika Doroszkiewicz: Kilka lat temu kiedy sama poszukiwałam metod walki ze stresem i natknęłam się właśnie na masaż dźwiękiem przy użyciu gongów i mis tybetańskich. A problem, w związku z nerwami i prowadzonym biznesem miałam bardzo duży. Cierpiałam wręcz fizycznie, miałam bardzo uciążliwe dolegliwości. Bolały nie na przykład mięsnie brzucha, czy nawet przełyku, czułam taką bolesną kulę w gardle.
Próbowałam różnych metod walki z tym. Miałam przygodę z nauką medytacji, jednak było mi trudno, bo nie umiałam w pełni się zrelaksować i skoncentrować. Wówczas pojawiła się u mnie pani, która zaproponowała masaż dźwiękiem. I już za pierwszym razem udało mi się wejść w taki stan relaksacji, w którym fale mózgowe na tyle się rozluźniają, że wchodzą w tak zwany stan alfa. Ciężko to opisać, ale to stan, w którym wszystkie myśli uciekały mi z głowy, po masażu poczuła się jak nowy człowiek. I zaczęłam z tą p anią rozmawiać, tak po prostu. Zaczęłam też cyklicznie chodzić na relaksacje.
Ale proszę szczerze przyznać, jaka była Pani pierwsza reakcja na propozycję?
Oczywiście zaśmiałam się i pomyślałam, że to jakieś czary mary i hokus pokus. Ale z drugiej strony nie miałam nic do stracenia, bo próbowałam już wielu metod a stres nadal mocno mi dokuczał. I masaż dźwiękiem okazał się tym, czego szukałam.
Pomogło, rozumiem więc fascynację. Ale żeby od razu inwestować i uszyć się techniki? To jednak droga daleka.
Owszem, nawet bardzo daleka. Ja wciągałam się stopniowo. Po takim kursie podstawowym można kupić jedną misę i wykonywać sesję wśród najbliższych, ale i sobie. Taki kurs podstawowy to 16 godzin. Ja robiłam go w polskim oddziale niemieckiej Akademii Petera Hessa.
Po pierwszym stopniu już mnie pochłonęło. I chciałam więcej. Zrobiła wszystkie stopnie, pojechałam do Petera Hessa do Niemiec i wtedy już zupełnie oczarował mnie ten świat. Nie miałam świadomości, że tą metoda zajmują się naukowcy, fizycy kwantowi, muzycy, cała rzesza naukowców. W Niemczech to bardzo mocno rozwinięta metoda. Tam są gabinety masażu dźwiękiem takie, jak u nas lekarskie.
Jak lekarskie? Nie jest to przesadne porównanie?
Absolutnie nie. Niemcy dążą do tego, żeby tamtejszy odpowiednik funduszu zdrowia refundował takie masaże. U nas to jeszcze daleka droga.
Czy przychodzą do Pani sceptycy?
Owszem i ja zawsze chętnie ich zapraszam. Sama byłam przecież takim materiałem. Dlatego przed masażem rozmawiamy, pytam o nastawienie, bo chcę wiedzieć z kim pracuję. I widzę kto jak się nastawia. Opowiadam też swoją historię, bo takie doświadczenie przemawia do ludzi. Byłam naprawdę trudnym przypadkiem.